PRANIE MÓZGU – Wielkie Kłamstwo Antysekciarzy
Wielka kariera mitu „prania mózgu”
Jeśli poprosić „człowieka z ulicy”, aby powiedział, z czym najbardziej kojarzą mu się sekty, większość wymieni zapewne „pranie mózgu”. „Eksperci” od sekt często używają poważniejszych, pseudo-naukowych określeń – „psychotechniki” czy „techniki przemiany osobowości” – w istocie rzeczy chodzi jednak o to samo: a mianowicie przekonanie, że członkowie pewnych grup religijnych potrafią w jakiś sposób uczynić z człowieka robota, przejmując całkowitą kontrolę nad jego umysłem i radykalnie zmieniając osobowość. Owe magiczne „psychotechniki” mają prowadzić do zniszczenia zdrowia psychicznego, a nierzadko i fizycznego członków (tzw. syndrom sekty), a ich ofiarą może paść każdy, niezależnie od inteligencji, wykształcenia czy wyznawanej już wiary.
Przerażające, jeśli prawdziwe, ale czy to rzeczywiście prawda?
I. Psychotechniki to psychobełkot apologetów!
Żeby dotrzeć do korzeni mitu, musimy się cofnąć aż do roku 1951. Wówczas to pewien brytyjski dziennikarz, Edward Hunter, przedstawił światu teorię „prania mózgu”, które to określenie jest niedokładnym tłumaczeniem chińskiego zwrotu hsi nao, „oczyszczenie myśli”. Opisał to zjawisko w swojej książce „Brainwashing in Red China: the Calculated Destruction of Men’s Minds” („Pranie mózgu w czerwonych Chinach: rozmyślne niszczenie ludzkich umysłów”).
Edward Hunter nie był ani psychologiem, ani nawet sinologiem, zaś swoją książkę oparł w znacznym stopniu o materiały propagandowe usłużnie podsunięte przez CIA (niektórzy twierdzą nawet, że sam został agentem). Niemniej jednak coś się w tych Chinach działo. „Reforma myśli” podjęta przez komunistów była faktem, wkrótce więc ściągnęła na siebie uwagę zachodnich naukowców i sił wywiadowczych.
Pierwsze wiarygodne informacje na temat owej swoistej „reedukacji” zyskujemy przede wszystkim dzięki dwóm z nich: Robertowi Liftonowi i Edgarowi Scheinowi. Obaj badacze mieli kontakt zarówno z Europejczykami, którzy zostali poddani „oczyszczeniu myśli” w chińskich więzieniach, jak i z jeńcami amerykańskimi z Korei.
Chociaż antysekciarze i antysektowi paranoicy chętnie powołują się na ich odkrycia – szczególnie dotyczy to Roberta Liftona – w rzeczywistości wnioski, do których doszli, stanowią dla antysekciarstwa nader chwiejny fundament. Obaj wskazali bowiem fizyczny przymus i ograniczenie wolności jako warunki sine qua non „oczyszczenia myśli”. Obaj badacze też zauważyli, że proces ten jest w istocie mało skuteczny i nietrwały, bowiem ulega mu zdecydowana mniejszość, zaś po uwolnieniu zmiana światopoglądowa zazwyczaj się cofa. Pranie mózgu odbywa się w więzieniach i ośrodkach detencyjnych.
Robert Lifton dodatkowo wskazał, że aby taka „reforma” była skuteczna, ofiara musi zawczasu posiadać pewną motywację czy cechy, które czynią ją podatną na konkretną argumentację. Mogą to być przykładowo, lewicowe sympatie w przypadku amerykańskich więźniów, którzy dali się przekonać do komunizmu lub głęboko zakorzenione poczucie winy u Europejczyków, którzy dali sobie wmówić, że rzeczywiście działali na szkodę chińskiego ludu.
Wnioski tego rodzaju były jednak niewygodne dla złych ludzi, którzy chcieli mieć argument w walce religijnej. Pamiętajmy, że jest to okres, kiedy Ameryka przeżywa swoisty szok kulturowo-wyznaniowy o obrazie rewolucji obyczajowej i upadku religii. W latach 50-tych XX wieku nasila się zainteresowanie religiami Wschodu gdzie wówczas zaczyna swoją działalność m. in. Alan Watts, nauczyciel buddyzmu Zen. W latach 60-tych XX wieku wybucha rewolucja hipisów, których ideologia czerpała pełnymi garściami z wschodniej mistyki. Dlatego czołową postacią anty-sekciarskiej pseudo-nauki o groźnych sektach miał się stać ktoś inny – a mianowicie dr. Margaret Singer, psycholog kliniczny z uniwersytetu Berkeley, osoba z naukowym wykształceniem, ale pozbawiona naukowej rzetelności.
Dr. Margaret Singer mocno podpierała się autorytetem Scheina i Liftona, lecz w istocie rzeczy makabrycznie okaleczyła ich teorie i badania. Omijając niewygodne nawiązania do przymusu fizycznego i ograniczenia wolności, w zamian rozwinęła własną wizję rzekomego przymusu psychologicznego o cechach wręcz magicznych (m. in. słynne „bombardowanie miłością„), zaś pewną modyfikację światopoglądu rozdmuchała aż do całkowitej przemiany osobowości, co jest wierutną bzdurą. Jako badaczka, Margaret Singer nie wykazała się naukowym rygoryzmem, jednak przez dłuższy czas miała możliwość wywierania dużego wpływu na opinie publiczną, bowiem produkowała się wyłącznie w popularnych periodykach, unikając oceny środowiska naukowego. Jej hipotezy nie mają żadnej podbudowy naukowej i są jedynie próbą nadania naukowości wierzeniom antysektowym pewnej grupy konserwatystów religijnych.
Kariera teorii „prania mózgu” załamała się jednak już w 1983 roku. Wówczas to American Psychological Association (Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne), nadal biorące całkiem poważnie to fantasmagoryczne zagrożenie, stworzyło grupę roboczą mającą na celu badanie „zwodniczych i niebezpośrednich metod przekonywania i kontroli” (ang. Task Force on Deceptive and Indirect Methods of Persuasion and Control – w skrócie DIMPAC). Na jej czele stanęła – któż by inny – właśnie dr. Margaret Singer, która wreszcie zyskała okazję, aby zdobyć poparcie środowiska naukowego. Pod koniec 1986 roku robocza wersja raportu DIMPAC została przedstawiona do oceny recenzentom, zarówno należącym do Towarzystwa, jak i spoza niego. Oceny okazały się jednak tak miażdżące, że raport skrajnie chrześcijańskiej aktywistki został ostatecznie przez APA po prostu odrzucony.
Triumf hipotezy okazał się blamażem – raport skrytykowano za brak naukowego rygoryzmu, uprzedzenia, uogólnienia, wątpliwe i nie poparte materiałem dowodowym wnioski, a nawet „pogoń za sensacją w stylu niektórych brukowców” i argumentację „tak niepoprawną, że aż śmieszną”. W rezultacie, jak pisze J. Gordon Melton: „od końca lat 80-tych XX wieku (…) środowisko naukowe – w tym eksperci z dziedziny psychologii, socjologii i religioznawstwa – jest niemal całkowicie zgodne co do tego, że tezy dotyczące rzekomego „prania mózgu” sformułowane przez Margaret Singer i jej kolegów w latach 80-tych XX wieku nie posiadają żadnej wartości naukowej„.
Przypominam – chodzi właśnie o te tezy, które są nadal w najlepsze przytaczane, rozwijane i interpretowane przez polskie "infosekty", bo Polska jako ciemnogród Europy ma poważne braki w kształceniu psychologów i psychoterapeutów. Zamiast tego środowisko naukowe zaczęło skłaniać się ku przekonaniu, że „psychotechniki” rzekomo stosowane przez grupy kultowe to nic innego, jak zwykłe metody wpływania na ludzi, które wykorzystywane są w społeczeństwach ludzkich od tysięcy lat – te same, które stosuje się w rodzinach, szkołach, firmach, kościołach, wojsku czy grupach Anonimowych Alkoholików.
II. Fakty zamiast apologetycznych mitów
Zainteresowanie tematem sprawiło jednak, że socjologowie i psychologowie rozpoczęli prawdziwe badania naukowe nad nowymi ruchami religijnymi. Trudno bowiem mówić o jakiejkolwiek „naukowości” w przypadku dr Margaret Singer czy ukochanego „mistrza” amerykańskich anty-sekciarzy chorobliwych, Stevena Hassana. Rezultaty tych badań również podważyły założenia hipotezy „prania mózgu”. Gdyby nowe grupy kultowe rzeczywiście mogły w cudowny sposób przejąć kontrolę nad ludzkim umysłem, prowadzony przez nie „werbunek” byłby niezwykle skuteczny, zaś samodzielne odejście z grupy – niezwykle trudne. Tymczasem wcale tak nie jest.
Np. z bardzo wnikliwych badań Eileen Barker nad wspólnotą Moona wynika, że sukces „werbunku” i to prowadzonego wśród ludzi, którzy zainteresowali się grupą na tyle, aby uczestniczyć w dwudniowych warsztatach prowadzonych w jej siedzibie jest niewielki (około 10 %). Dodatkowo około jedna trzecia „zwerbowanych” opuszcza grupę już w ciągu pierwszych czterech miesięcy, zaś duża część pozostałych odpływa stopniowo w ciągu następnych dwóch lat, tak że po upływie tego okresu zaś pozostaje ich zaledwie około 5 %. Podobne wyniki uzyskali inni badacze – np. Bird i Reimer (1982), lub Saul Levine (1984), a badania tego ostatniego objęły aż dwadzieścia różnych nowych grup kultowych.
Również struktura demograficzna świeżo zwerbowanego rzekomo sekciarskiego narybku nie potwierdza stosowania magicznych psychotechnik, które rzekomo każdego omamią. Gdyby tak było – gdyby, jak pisze Margaret Singer, sekty były w stanie dokonać „wymiany tożsamości” omotanych przez nie nieszczęśników – każdy z nas, niezależnie od wieku, pochodzenia, pozycji społecznej, zainteresowań etc. mógłby zostać wciągnięty do dowolnej grupy.
Znów jednak badania naukowe wskazują na coś zupełnie przeciwnego! Przykładowo, Susan Jean Palmer, która zainteresowała się kobietami wstępującymi do kultowych grup Hare Krishna i wspólnot Rajneesha (Osho), dostrzegła wśród nich wyraźne zróżnicowanie. Kobiety wybierające krysznaitów – grupę o charakterze mocno patriarchalnym i purytańskim, podkreślającą wartość dyscypliny i posłuszeństwa – były w większości stosunkowo młode i pochodzące z dysfunkcjonalnych rodzin, co sprawiało, że szukały poczucia bezpieczeństwa, jakie daje zależność od autorytetów. Z kolei do grupy Rajneesha Osho – opartej na swobodnej, erotycznej tradycji Tantry, kładącej nacisk na indywidualność i samodzielność – wstępowały raczej panie w wieku dojrzałym, przyzwyczajone do seksualnej i finansowej niezależności.
Dodatkowo nie potwierdziło się nachalnie propagowane przez antysekciarzy przekonanie, że związanie się z tzw. „sektą” prowadzi do jakiejś drastycznej przemiany wewnętrznej. Nikt nie odrzuca z dnia na dzień religii, w którą głęboko wierzył, ani też nie zrywa niespodziewanie kontaktów z najbliższymi. Eileen Barker podkreśla na przykład, że najlepszą „szczepionką na werbunek” jest mocne i szczere zaangażowanie w jakąkolwiek inną religię, lub zdecydowany i świadomy ateizm.
Z nowymi ruchami religijnymi wiążą się osoby poszukujące swojej drogi i otwarte na nowe propozycje, zaś odsunięcie się od rodziny czy przyjaciół ma miejsce wówczas, gdy więzy te już wcześniej były słabe lub zniszczone (Straus 1976, 1979; Lofland and Skonovd 1981; Long and Hadden 1983; Richardson 1985).
I wreszcie badania naukowe, którymi objęto m. in. grupy rzekomo tak „groźne” jak Kościół Zjednoczeniowy Moona, Hare Krishna czy Scjentologia – nie potwierdziły istnienia tzw. „syndromu sekty”, czyli poważnych zaburzeń psychicznych wywołanych ponoć przez stosowanie „groźnych psychotechnik”. Wręcz przeciwnie – dla wielu „sekciarzy” przynależność do grupy okazywała się czymś w rodzaju przydatnej psychoterapii z elementami terapii religijnej.
Skąd więc się wzięły zupełnie odmienne wyniki „ekspertów” takich jak Singer czy Hassan? Otóż jest to rezultat tendencyjnego doboru próbki, bowiem koncentrowali się oni głównie na osobach poddanych udanemu „deprogramowaniu” – czyli takich, które na życzenie swojej rodziny zostały porwane z siedziby grupy, a potem były przetrzymywane w zamknięciu i poddawane presji psychicznej (a czasem i fizycznej), w połączeniu z intensywną indoktrynacją. Jak się okazało, właśnie te traumatyczne przeżycia – których bolesność pogłębiał zapewne udział najbliższych - wywierały tak niekorzystny wpływ na psychikę ofiar.
Innymi słowy, mamy do czynienia nie tyle z „syndromem sekty”, ile z „syndromem deprogramowania". To wyrywanie z grupy religijnej na siłę i deprogramowanie jest w rzeczywistości szkodliwe dla psychiki, a nie samo religijne zaangażowanie w jakimś orientalnym czy innym kulcie. Odwodzenie od wiary którą człowiek sobie wybrał i się zaangażował z użyciem przemocy jest szkodliwe, a to oznacza, że działalność ośrodków antysektowych i organizacji antykultowych jest w dużym stopniu szkodliwa społecznie.
Wszystko to najlepiej podsumowali Bromley, Shupe i Olivier w swojej książce „The Anti-Cult Movement” („Ruch antysekciarski”): ”…ogromna większość badań naukowych, i to niezależnie od zastosowanej metodologii – czy były to badania kliniczne, prowadzone w terenie, czy też sondaże – nigdy nie potwierdziła przyjętego przez organizacje anty-sekciarskie i anty-kultowe założenia, że większość członków „sekt” i "kultów" wstępuje do nich na skutek oszustwa lub psychologicznych manipulacji, pozostaje w nich wskutek zniewolenia i pod przymusem, a przynależność ta wywiera na nich znaczący niekorzystny wpływ”.
Działalność organizacji antykultowych i antysektowych typu „infosekty” (Nowaki, Pietrki, Królaki) opiera się na demagogii i kłamstwach którym nadaje się pozory naukowości. Psycholodzy współpracujący z takimi ośrodkami informacji o sektach i nowych ruchach religijnych to osoby działające wbrew wiedzy naukowej, czyli hochsztaplerzy, całkiem możliwe, że z fałszywymi dyplomami lub odpadki nie nadające się tak na prawdę do zawodu psychologa czy psychoterapeuty.
III. Ciągle mity zamiast faktów
Żadne z tych odkryć nie dociera jednak do świadomości religianckich anty-sekciarzy, którzy wykazują się pod tym względem hermetycznością wręcz sekciarską, jajogłową. „Eksperci” od sekt i kultów pisują swoje teksty tak, jakby cały ten pokaźny materiał badawczy w ogóle nie istniał, zaś w ostateczności reagują atakami „ad personum”, czyli muszą „zgnoić oponenta”, co widać na wielu forach w internecie.
Na stronie znanego amerykańskiego pogromcy sekciarstwa, Ricka Rossa, naukowcy, którzy zajmowali się nowymi ruchami religijnymi i nie doszli do jedynych właściwych wniosków wymienieni są jako „apologetycy sekt”. Również u nas pseudonaukowcy pokroju podejrzanego o pedofilię na ministrantach księdza Aleksandra Posackiego (na stronie internetowej Duszpasterstwa Służby Zdrowia diecezji kieleckiej) mówi o „apologetykach sekt”, „naukowcach broniących sekt” i absurdalnie – ba, balansując wręcz na krawędzi karalnego pomówienia – denuncjuje szanowanego socjologa, prof. Eileen Barker, jako „oficjalnego adwokata sekty Moona”.
Nic dziwnego, że dusząc się we własnym iście paranoidalnym sosie anty-sekciarze produkują coraz większe kurioza i absurdy. Na polskich stronach internetowych można przeczytać o dokonywanej przez sekty „wymianie matrycy pamięci”, werbowaniu poprzez urządzanie degustacji potraw wegetariańskich (przemożny urok tofu?), czy też osiąganiu „pełnej kontroli psychosomatycznej” (cokolwiek to znaczy) poprzez korespondencyjne kursy angielskiego. Wszystko to mogłoby być śmieszne, gdyby nie fakt, że ci ludzie są nadal brani poważnie i nadal mają moc kształtowania naszej rzeczywistości (matrix kościelnych baranów).
To niestety do „infosektów” – bogatych mądrościami pseudonakowca dr Margaret Singer – zwracają się po informacje policjanci, urzędnicy, nauczyciele, dziennikarze. W rezultacie – według badań OBOP-u – kilka lat temu już dwie trzecie Polaków opowiadało się za zakazem działalności wszystkich rzekomych sekt i kultów czyli małych ruchów religijnych. Biorąc pod uwagę, jak wielu grupom przykleja się u nas etykietkę „sekty”, mamy więc w istocie do czynienia z szerokim przyzwoleniem na ograniczanie wolności religijnej i światopoglądowej przez faszystowsko-nazistowski w swej istocie reżim tzw. III RP.
Jest to jednak przyzwolenie rzekome, osiągnięte dzięki manipulacji, większość badanych bowiem dała się po prostu nabrać na brednie o „praniu mózgu” i szczerze wierzy, że opowiada się przeciwko fabrykom ludzi-robotów. I taki jest właśnie cel działalności anty-sekciarzy – duchowych spadkobierców morderczej Inkwizycji w której prym wiedli zbrodniczy dominikanie.
Istotą demagogicznego ruchu anty-sekciarstwa jest wykorzystanie mechanizmów demokracji do walki z nią samą, poprzez wmawianie ludziom, że bronią wolności jednostek, zniewolonych jakoby przez stosujące „pranie mózgu” monstra. Zatem walka z tym mitem – do której tym artykułem chcemy zachęcić – jest nie tylko obroną niewielkiej społeczności polskich nie-chrześcijan i nie-katolików. Jest to obrona demokratycznych wartości i sprzeciw wobec ogłupiania naszych rodaków.
Z przestępczą w swej istocie działalnością ośrodków antysektowych typu „infosekty” ("ośrodki informacji o nowych ruchach religijnych i sektach") należy walczyć, gdyż stoją za nimi cyniczni kłamcy, którzy sami próbują uprawiać psychomanipulacje, która jednak trafi do nie więcej niż 10 procent ich zainteresowanych już tematem współwyznawców (baranków i owieczek). Inną sprawą jest szerzenie sektofobii – współczesnej wersji dawnej heretykofobii oraz psychozy indukowanej o obrazie paranoi pieniaczej: antysektowej i antykultowej.
Osobny problem, to uwikłanie wielu aktywistów antysektowych, zarówno katolickich czy luterańskich jak chrześcijańskich w liczne afery pedofilskie w Irlandii, USA, Portugalii, Kanadzie, Polsce, Niemczech, Belgii, Holandii czy Australii, jednak niniejsze opracowanie tyczy tylko nienaukowości stosowanych technik pomówień przez „infosekty”. A ilość pedofilskich i korupcyjnych afer wśród działaczy antykultowych wskazuje, że zepsucie umysłowe idzie w parze z zepsuciem seksualnym, zboczeniem i wszelką niemoralnością.
Bibliografia
R. J. Lifton, „Thought Reform and the Psychology of Totalism”
Eileen Barker, „The Making of a Moonie”
Lorne L. Dawson, „Comprehending Cults – the Sociology of New Religious Movements”
w necie:
Joseph E. Davis, PhD, University of Virginia, „Thought Control, Totalism, and the Extension of the Anti-Cult Critique Beyond the ‚Cults’”,
James T. Richardson (University of Nevada, Reno), „A social psychological critique of „brainwashing” claims about recruitment to new religions”
J. Gordon Melton, „Brainwashing and the Cults: The Rise and Fall of a Theory”.
(C) Mohandźi - 19 czerwca 2009
Artykuł pochodzi z wykładów Mistrza Mohandźi, spisany i zredagowany przez uczniów duchowych, publikowany wcześniej m.in.:
http://sektofobia.blog.onet.pl/2009/06/19/pranie-mozgu-wielkie-klamstwo-antysekciarzy/
SEKTOFOBIA I PARANOJA ANTYSEKTOWA - 14
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz